Co stało się tuż przed operacją?
Kiedy mój rak szyjki macicy był już nie tylko podejrzeniem (przez zły wynik cytologii), ale pewnością (przez histopatologię po konizacji), zaordynowano termin operacji – usunięcia macicy wraz z szyjką, górnej części pochwy, jajowodów, pachwinowych węzłów chłonnych. Zaczęło się ponad miesięczne odliczanie. O tym, jak minął mi ten czas – jakie targały mną emocje i jak reagowali moi bliscy, pisałam w poprzednich częściach. Dodam dwa ważne fakty – jeden najlepszy na świecie, drugi najgorszy.
Najlepszy to weekend tuż przed operacją. Do szpitala miałam zgłosić się w niedzielę wieczorem. W piątek Maciek zabrał mnie… na weekend do Krynicy-Zdroju. By nie musieć wracać w międzyczasie do domu, na majową wycieczkę wzięłam więc też plecak z rzeczami do szpitala. Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę – zamiast zadręczać się lękami i przeszukiwać internet, spacerowałam, jadłam ciastka w kawiarniach, odwiedzałam muzea. Czy byłam przerażona? Oczywiście, ale nie tak, jak gdybym została w domu. W wyjątkowo słoneczną niedzielę poszliśmy do ogrodu sensorycznego. Kiedy położyliśmy się na trawie, Maciek powiedział: „zamknij oczy i postaraj się zapamiętać to uczucie, żebyś mogła przywoływać je po operacji”. Przyłożyłam się do tego zadania. Zapisałam w głowie miękkość trawy, świeży zapach maja, ciepło słońca na twarzy. W kolejnych dniach wielokrotnie przenosiłam się do tamtego momentu. Pamiętam łzy w kącikach zamkniętych oczu – wzruszenie pomieszane z bólem. Dziś akcję z ogrodu sensorycznego uważam za jedną z najbardziej romantycznych chwil w życiu.
Najgorszym momentem tuż przed operacją było przygotowanie się na ewentualność nieprzeżycia. Na biurku zostawiłam pudełko ze wszystkimi oszczędnościami oraz kartą pamięci, na której był… film pożegnalny. Nie było to oscarowe dzieło, oparte na złotych myślach, kolażach zdjęć i półgodzinnym wymienianiu najcudowniejszych ludzi, jakich spotkałam. Kiedy siadłam przed kamerą, czułam się tak nieswojo, że po prostu mnie zatkało. Kwestia akceptacji ryzyka śmierci była w mojej głowie absolutnie nieruszona. Temat wypierałam tak, że nie potrafiłam nawet czegokolwiek poczuć. Mechanicznie nagrałam kilka kliszowych zdań, których już moment później za nic nie mogłam sobie przypomnieć. Wspominam to jako przedziwne doświadczenie. Nigdy, nawet minimalnie nie przebiło się ono do mojej świadomości. Z rozmysłem tematowi śmierci stawiłam czoła dopiero rok później (napiszę o tym w jednym z kolejnych odcinków).
W niedzielę wieczorem, prosto z Krynicy, zameldowałam się w szpitalu. Zjadłam kolację, podpisałam pełne opisów strasznych sytuacji papiery, poklikałam z bliskimi i padłam. Rano kazano mi umyć się specjalnym płynem i przebrać w koszulę, wiązaną z tyłu. Musiałam też naciągnąć białe pończochy uciskowe i wyjąć wszystkie kolczyki. Wtedy, 21 maja 2018, pierwszy raz w życiu wykręciłam swój kolczyk z pępka. Gdy byłam tuż po dwudziestce i studiowałam polonistykę, ćwiczenia z romantyzmu mieliśmy z kapitalną wykładowczynią. Omawiając Marię Malczewskiego, prowadząca powiedziała, że życie jest jak seria rzutów kostką, a romantycy, zamiast skupiać się na tym, co wypadnie, byli świadomi, że prawdziwie żyjemy, gdy kostka obraca się w locie. Zainspirowana tymi słowami, ja, młodociana punkówa, zrobiłam sobie kolczyk w pępku i wybrałam motyw dwóch kostek do gry. Dziś trochę śmieszy mnie moja ówczesna wrażliwość. Wtedy w szpitalu, w poniedziałkowy poranek, nie było mi jednak do śmiechu.
Gdy trzymałam wyjęty z pępka kolczyk z kostkami, uświadomiłam sobie, że od początku studiów skupiam się wyłącznie na tym, by w grze życia wyrzucić szóstkę. Leżąc i czekając na pielęgniarza, wymyśliłam określenie „wychowanie do życia w przyszłości”, którego używam do dziś. Rodzice pragną, by duża część dzieciństwa była inwestowaniem w dorosłość – ucz się, by pójść na dobre studia, nie snuj się po domu w piżamie, by nie wyrosnąć na lenia, najpierw matematyka, później podwórko. Intencje są dobre, jednak nikt nam później nie mówi, że w pewnym momencie warto trochę w tej kwestii wyluzować. Gdy jesteśmy mali, sprawę równoważy naturalny, dziecięcy pęd do przeżywania radości i umiejętność rzucenia wszystkiego w każdej chwili, by oddać się dobrej zabawie. Dorośli, nie turlamy się po łóżku, nie wymyślamy głupkowatych rymowanek, nie zatracamy się w rysowaniu, nie przerywamy co godzinę pracy, by popatrzeć w niebo. Poważny rozsądek zagarnia prawie cały czas, a rzadkie chwile radości psujemy poczuciem marnowania czasu. Tak było u mnie.
Czekając na odprowadzenie na salę operacyjną i ściskając ten cholerny kolczyk w dłoni, zaczęłam podliczać swoje dotychczasowe życie: za mało radości, zatracania się, sięgania po marzenia, odróżniania planów ważnych od pilnych, za mało wspólnych weekendów, kąpieli z pianą, fajnych książek. Doznałam czegoś na kształt olśnienia. Zrozumiałam, że nie można żyć wyłącznie tak, jakby za rogiem czekało kolejne pół wieku, bo zamiast tego, może być tam śmierć. Postanowiłam – oczywiście jeżeli obudzę się po operacji – zacząć myśleć i działać jednocześnie tak, jakbym miała żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i jakbym miała umrzeć za pięćdziesiąt godzin. Zapragnęłam wyczyścić swój teren z tego, co nieżyczliwe i zrobić miejsce na nowe, oczekiwane nie z lękiem, lecz ciekawością. Zredefiniowałam odwagę. Zaakceptowałam siebie, w swoim ciele, ze swoimi ograniczeniami.
Dodatkowo, dokładnie wtedy, po ponad miesięcznej, wewnętrznej walce, odpuściłam poczucie winy związane z zachorowaniem i przyjęłam, że przecież gdybym wiedziała, że dostanę raka, nie zaniedbałabym profilaktyki. Od tamtej chwili już nigdy nie zadałam sobie pytania „dlaczego ja”. Leżąc w pończochach uciskowych i wiązanej z tyłu koszuli, postanowiłam, że po operacji wytyczę swoje ścieżki na nowo, po swojemu, że przypatrzę się motywacjom i marzeniom, że w obliczu nowych sytuacji postaram się szukać adekwatnych szans, że będę robiła wszystko tak, jak chcę. I zasadniczo tak się stało – choć uczę się tego do dziś. Nie ma ani przeszłości, ani przyszłości. Jest teraźniejszość. Jestem ja. Ty. I pielęgniarz, który w końcu wszedł na moją salę, by zaprowadzić mnie na operację… o której opowiem Ci następnym razem.
__________
(i bądź ze mną na bieżąco)