O tatuażach, raku, medycynie i sztuce
Co roku jedno serce pod pępkiem
Po usunięciu macicy zostały mi cztery blizny. Jako że operację przeprowadzono laparoskopowo, znaki były niewielkie – dwie centymetrowe, trochę wciągnięte do środka kreseczki po bokach, kolejny taki myślniczek na linii majtek i jeszcze jeden przy pępku. Nie śpieszyło mi się z wymyślaniem, co z tym zrobić – moja nowa, porakowa, wreszcie zdrowa relacja z ciałem pozwalała mi być dumną z brzucha, który tyle przeszedł. Na blizny patrzyłam z czułością, lecz wiedziałam, że coś będę chciała z nimi zrobić. Rozważałam ich usunięcie, jednak kompletnie nie byłam przekonana do tej drogi. Nosiłam w sobie dziwne przekonanie, że nie chcę tracić wzorów, które zostawił na mnie najcięższy trud mojego życia. Zrozumiałam wtedy – ku swojemu zaskoczeniu – że blizny są jak gotowe tatuaże. Można pragnąć pozbyć się ich ze względów estetycznych lub by przestały o czymś przypominać. Niczym złym nie jest jednak zostawienie ich sobie, ku pamięci jakichś chwil lub ponieważ po prostu nie przeszkadzają.
Kiedy uznałam, że cztery różowo-białe przecinki na moim podbrzuszu są rodzajem tatuażu, zaczęłam inaczej podchodzić do planów zagospodarowania swojego brzucha. Pomyślałam, że skoro to, że przeżyłam diagnozę i leczenie raka, namalowało mi coś pod pępkiem, to ja będę ten obraz kontynuować, czyniąc z tego wszystkiego symboliczny, artystyczny performens. Urokliwie pięknym (choć oklepanie prostym) symbolem życia i miłości jest kształt serduszka. Lubię rysować serca i widzieć je w korespondencji, cieszą mnie serduszkowe czekoladki czy kosmetyki. Postanowiłam, że każdy kolejny przeżyty po diagnozie rok uczczę małym serduszkiem na brzuchu. Od początku jasne było dla mnie, że coroczne tatuaże będą robiły mi kobiety – czułe i zaangażowane artystki o pięknych, nomen omen, sercach i zachwycającej świadomości. Kiedy to wymyśliłam, akurat zbliżał się kwiecień 2019, czyli rok po diagnozie. Wybrałam tatuatorkę i zaczęłam odliczać dni, by się do niej zapisać.
Zamiast tatuażu, w kwietniu 2019 moje podbrzusze ponownie odwiedził rak. Przerzuty doprowadziły do dwóch operacji, chemioterapii oraz serii naświetlań. To ostatnie zostawiło na moim brzuchu cztery kropki, które zrobiła mi pielęgniarka, nakłuwając skórę umoczoną w tuszu igłą. Kropki te robi się, by dokładnie tak samo ustawiać ciało pod maszyną. W niektórych ośrodkach używa się markerów i dba o to, by nie zmyć znaczków. Tam, gdzie ja się leczyłam, robi się tatuaże. Cóż za ironia losu – akurat gdy tatuażem miałam uczcić życie, na moim ciele pojawiły się cztery kropeczki, a w życiu, znowu, widmo śmierci…
Po zakończeniu leczenia od razu umówiłam się do mojej dawno już wybranej tatuatorki. Amina Dargham zaprojektowała dla mnie serce, którego forma symbolizuje jednocześnie zmianę i kontynuację. Nie spodziewałam się, że mój projekt tyle będzie dla niej znaczył. Całe nasze spotkanie było niezwykle wzruszające, pełne siostrzeństwa i szczerości. Co ciekawe, moją stosunkowo świeżo naświetloną skórę Aminie tatuowało się świetnie. Serce zagoiło się błyskawicznie.
W kwietniu 2020 między kropeczkami, zrobionymi przez pielęgniarkę, pojawiło się drugie serduszko. Prosty, lecz niezwykle pomysłowy kształt czyni to serce koroną lub płomieniem i otwiera je w górę, jakby w sile oraz głodzie życia. To dzieło Justyny Plec. I tu nie obyło się bez wzruszeń i atmosfery podniosłości. Kolejny rok po raku uczciłam tatuażem od Ewy Wicherek. Czarno-czerwony wzór Ewy to serce z cierniami z okiem w środku, a więc rodząca się z cierpienia świadomość. Korona od Justyny ociupinkę przypomina macicę, a oko od Ewy – srom. To uroczy i bardzo trafiony dodatek. W zeszłym roku doszło serduszko od Lorki. To zamknięta w kształcie serca abstrakcja kolorystyczna, mieszająca różne barwy, zupełnie jak życie. Wizyty u Ewy i Lorki też były przejmujące…
Zbliża się kolejny kwiecień i kolejny tatuaż na podbrzuszu. Nie mogę się doczekać! Te małe serduszka to dla mnie ogromnie ważny symbol – namacalne odhaczenie kolejnego roku, który tu jestem. Wiele mi to daje, czuję to. Zawsze śmieję się, że wzory muszą być bardzo malutkie, bo planuję zmieścić ich tam jeszcze bardzo dużo. Życzę sobie tego!
Ile może znaczyć jedna brodawka sutkowa…
Mówiąc o tatuażu w kontekście onkologicznym, można myśleć o kilku sprawach (w tym oczywiście moim serduszkowym projekcie), jednak pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to rak piersi i utracona brodawka sutkowa. Te dwa wyzwania nie są sobie równoważne – chirurgia onkologiczna idzie w stronę operacji zachowawczych i małoinwazyjnych, coraz częściej przy raku piersi (oczywiście gdy umiejscowienie i stadium choroby na to pozwalają) usuwa się nie całą pierś, lecz konkretny jej kwadrant (ćwiartkę) lub nawet sam guz z niewielkim, ale wystarczającym marginesem zdrowych tkanek. Mimo tego postępu, operacje na raka piersi często wciąż skutkują i będą skutkowały usunięciem brodawki sutkowej, zwanej potocznie sutkiem (co w literze medycyny nie jest poprawne, gdyż sutek to calutka pierś, którą wieńczy brodawka sutkowa i otoczka brodawki sutkowej).
Istnieją osoby, którym nie zależy na odzyskaniu brodawki lub nawet całej piersi, jednak są one w mniejszości. Znakomita większość amazonek pragnie jak najszybciej uzyskać efekt jak najbardziej przypominający sytuację sprzed operacji. Zaskakująco często ma to wymiar o gigantycznym znaczeniu psychologicznym – a umówmy się, pacjentka onkologiczna ma już wystarczająco rzeczy do przepracowania i zasymilowania. Z tego powodu wiele placówek stara się zapewniać usunięcie piersi lub jej fragmentu z jednoczesną rekonstrukcją, tak żeby osoba po operacji od razu obudziła się z odzyskaną piersią.
Jeżeli myślisz, że brodawka to taka wisienka na torcie, którą można dodać później i nie ma z tym większego problemu, to się mylisz. Pierś bez brodawki sutkowej i jej otoczki dla wielu osób wygląda niewystarczająco jak pierś. Taki widok własnego ciała może generować ogromne trudności, dalekie od „jest OK, brakuje tylko brodawki”. By stawić czoła temu problemowi, coraz więcej szpitali pracuje z… tatuatorkami i tatuatorami – uzdolnionymi artystkami i artystami, potrafiącymi stworzyć na skórze trwały obrazek, praktycznie niemożliwy do rozróżnienia z anatomicznym wyglądem brodawki i otoczki. Wow!
Smutne jest to, że wciąż zdarza się (i to wcale nie tak rzadko), że brodawka sutkowa odtwarzana jest techniką sprawiającą, że wzór z czasem… znika. Dasz wiarę? Rozumiem sięgnięcie po takie sposoby, gdy chodzi o to, co może przestać być modne lub się znudzić. Brodawce sutkowej żadna z tych dwóch rzeczy jednak nie grozi. Wręcz przeciwnie – wyobrażasz sobie, że jakaś ważna część Twojego ciała po prostu blednie, po czym zmienia się w dziwną, różową plamę, by na koniec stać się cieniem samej siebie? Niestety wiele osób nie ma świadomości dostępnych opcji i wciąż wybiera rozwiązania albo nietrwałe, albo, co gorsza, nieprofesjonalne.
Wyjaśnijmy sobie, proszę, pewną sprawę. Osoba, która profesjonalnie zajmuje się tatuażem, to tatuator lub tatuatorka (słowo ‘tatuażysta’ chyba odchodzi już do lamusa). Każda sprawdzona osoba działa z najwyższą starannością higieniczną i standardami bezpieczeństwa, a studia tatuażu to miejsca, do których regularnie zagląda Sanepid. Narzędzia się sterylizuje, stanowiska – dezynfekuje i owija folią. Jakościowe tatuowanie to trudna rzecz. Wymaga wiedzy technicznej (maszynka, tusze, techniki) i medycznej (różna skóra na różnych częściach ciała, przeciwskazania, próg bólu, gojenie), doświadczenia, talentu, samozaparcia, a nawet umiejętności interpersonalnych. Do tego dochodzi świadomość – wcale nie bez znaczenia – „robię coś, czego nie da się cofnąć”. To nie jest praca, w której można coś zmazać i zacząć od nowa, wymienić część, wcisnąć „control Z”. Czynność staje się jeszcze trudniejsza, gdy w grę wchodzi skóra po operacji lub radioterapii. Do tatuażu rekonstrukcyjnego dla osób z grubszą teczką medyczną potrzeba masy doświadczenia ze zwykłą skórą: tatuowania, tatuowania i jeszcze raz tatuowania. Oraz talentu artystycznego. Uwierz mi, wolisz, by Twoją brodawkę sutkową stworzyła osoba doświadczona w tatuażu, nie ktokolwiek inny.
Tutaj apeluję również do lekarzy i lekarek – wiem, że mnie czytacie – proszę, współpracujcie z dobrymi tatuatorkami i tatuatorami, a nie odsyłajcie do kogoś, kto pomiędzy zupełnie innymi zabiegami zrobi po raz ledwie piąty w całym swoim życiu brodawkę, która po jakimś czasie po prostu zniknie. Nie myślcie „najwyżej pójdzie się i poprawi obrazek”. Według badań Nipple Innovation Project i Areola Restorative Tattoo, przeprowadzonych w oparciu o ankietę stworzoną przez Becky Barker, aż 81% osób nie jest zadowolona z rekonstrukcji z powodu blaknącej pigmentacji brodawki. Co więcej, 51% badanych przyznało, że miało to negatywny skutek dla ich psychiki.
„Niech się pani cieszy, że pani żyje”
Ostatnio, gdy z przedstawicielkami jednej z fundacji rozmawiałam na temat projektu dla pacjentek i pacjentów onkologicznych, padły trafne słowa „bo wiesz, Aga, podczas leczenia i po nim w głowie pojawia się mnóstwo pytań, na które często nie ma odpowiedzi”. Nie wiem czemu, ale pierwsze, o czym wtedy pomyślałam, to wiadomość, którą kilka dni wcześniej dostałam od obserwującej mnie na Instagramie osoby. Kobieta, która właśnie zakończyła chemioterapię, spytała lekarza, kiedy najwcześniej może zrobić sobie tatuaż. Lekarz spojrzał na nią, jakby pytanie brzmiało „kiedy najwcześniej po chemii mogę polecieć na Marsa, wrócić, zjeść starą oponę i wymordować dzieci w pobliskim przedszkolu”, po czym z wielkim wyrzutem powiedział coś, co jest równie absurdalne co jedzenie starych opon: „niech się pani cieszy, że pani żyje”. Co w tym absurdalnego? Nie radość z życia, bynajmniej, lecz sprowadzanie jej wyłącznie do jego istnienia. Oto pacjentka onkologiczna nie może już jeździć na wycieczki, uprawiać seksu, zostać dyrektorką firmy, malować ust na czerwono czy wytatuować sobie sarny na przedramieniu. Wolno tylko cieszyć się przeżyciem (byle nie za głośno). Pisząc o tym, jestem wściekła!
Dobra, ale jak to w końcu jest z tą chemioterapią i nową dziarą? Z rakiem i tatuowaniem? W gabinetach lekarskich można usłyszeć najróżniejsze opinie. Mój radioterapeuta pozwolił mi iść pod igłę od razu, bez zbędnych ceregieli. Moje koleżanki słyszały od onkologów i onkolożek już wszystko, od „czemu nie, to tylko tatuaż, jak większe skaleczenie”, poprzez „nie mam pojęcia” czy „po upływie dwóch lat wolno”, aż po „kategorycznie nie, już nigdy”. Ze wszystkich wymienionych najwięcej racji ma osoba od… „nie mam pojęcia”. Na pytanie, czy można zrobić sobie tatuaż tuż po diagnozie onkologicznej, w trakcie leczenia lub w remisji, z całą pewnością nie ma bowiem jednoznacznej i pewnej odpowiedzi, gdyż najzwyczajniej w świecie brakuje pewnych, poważnych badań. Oczywiście liczę na to, że w dobie popularności tatuaży i sukcesywnego odzierania ich z krzywdzących stereotypów zaczną pojawiać się większe, wiarygodne badania.
Porozmawiałam z lekarzami oraz lekarkami i pozwolę sobie nieśmiało napisać, że, na logikę, za jedyne realne przeciwwskazanie uważać można znaczny spadek odporności. Sądzę więc, że lepiej nie tatuować się w trakcie chemioterapii czy naświetlania, przy poważnie obniżonych parametrach krwi, w przypadku współistniejącego przeziębienia. Wydaje mi się też, że po tatuowaniu osoby z rakiem powinny szczególnie zadbać o siebie, jakiś czas stronić od używek, stresu i przemarzania. Należy również dołożyć wszelkich starań, by tatuaż goił się w sposób prawidłowy. Zwróć jednak uwagę na „sądzę więc” i „wydaje mi się też”. To nie jest podejście „badania mówią, że”. Niestety. I żadne „a mój lekarz powiedział, że” póki co nie ma szansy tego zmienić.
Zagrożenia, jakie niosą tatuaże w kwestii badań medycznych i chorób
Nie wolno zapominać, że tatuaż to ingerencja w organizm – nie traktujmy go zupełnie jednostronnie! Tatuowanie polega na umieszczaniu tuszu w skórze właściwej, czyli pod łuszczącym się naskórkiem. Płyn z barwnikiem jest dla ciała czymś nowym, wobec czego organizm indukuje stan zapalny, natomiast całość goi się jak trochę poważniejsze otarcie. Nie można pominąć tu faktu, że część tuszu trafia do krwioobiegu (co udowodniono, tatuując myszy). To zatem ważne, by zawsze używany był sprawdzony, odpowiednio oznaczony tuż. Warto wiedzieć też, że istnieje coś takiego jak efekt Koebnera, czyli pojawienie się w zatatuowanym miejscu zmian związanych z istniejącą już chorobą. Sprawa może dotyczyć chociażby łuszczycy czy bielactwa. Ewentualne usunięcie tatuażu laserem też nie jest takim hop-siup – barwnik nie wylatuje gdzieś poza ciało, tylko wchłania się do krwi. Prawie zawsze trzeba nastawić się na kilka zabiegów.
Mimo to każdy człowiek ma prawo zrobić sobie tatuaż, jeżeli ma na to ochotę, w miejscu, które mu się widzi, z wzorem, jaki mu pasuje. Komentowanie tego świadczy wyłącznie o osobie komentującej (oczywiście nie najlepiej). Na szczęście społeczny obraz tatuaży zmienił się przez ostatnie lata. Dla mało kogo już tatuaże konotują przede wszystkim kręgi przestępcze. Coraz mniej osób pyta „po co to robisz” („a ty po co się malujesz, dlaczego ścinasz włosy w ten sposób i wybierasz dokładnie takie ubrania, co?”), „co, jeśli ci się znudzi” („to mało prawdopodobne, ale pewnie usunę lub zakryję innym, ale, co najważniejsze, czemu pytasz?”) lub „czy wiesz, że to na całe życie” („to wciąż mniej poważna decyzja niż dziecko czy pies, a jakoś nie zadaje się tego pytania rodzicom lub psim opiekunom”).
Ten tekst nie byłby kompletny bez zwrócenia uwagi na kilka powiązań. Po pierwsze, zatatuowane miejsca pobierania krwi czy wkłuwania wenflonu mogą przysporzyć pewnych trudności. Sprawa jest jednak kontrowersyjna. Przyznam, że przez całe leczenie onkologiczne i kilka lat kontroli po nim, zaobserwowałam dwa bardzo silne fronty wśród pielęgniarek i pielęgniarzy. Pierwsza połowa oburza się, że mam zakolorowane zgięcia łokciowe – bo nie widać żył. Druga połowa prycha „co pani mówi, to się robi na dotyk, tatuaże nie mają prawa przeszkadzać”. Faktem jest jednak, że sprawa może mieć znaczenie w sytuacji ratowania życia. Wobec tego, jeżeli planujesz tak zwany rękaw lub jakikolwiek inny tatuaż w okolicy, na wszelki wypadek zostaw to miejsce wolne. Zachęcam też tatuatorki i tatuatorów do namawiania klientów i klientek do robienia tam przerwy.
Druga sprawa to obserwacja dermatologiczna, głównie w aspekcie comiesięcznego samobadania skóry, czyli przeglądu pieprzyków. Oczywiście, że praktyka ta jest znacznie łatwiejsza, gdy skóra jest nienaruszona igłą i wszystko widać jak na dłoni (niezatatuowanej, wiadomo). Osoby, które mają tatuaże, powinny wyjątkowo bacznie przeglądać je podczas samobadania, by nic się nie ukryło, a jeśli istnieje jakakolwiek wątpliwość, zapisać się na wizytę dermatologiczną.
Kolejną sprawą jest związek tatuażu i rezonansu magnetycznego. Może zdarzyło Ci się mieć takie badanie – jeżeli tak, to bardzo możliwe, że w ankiecie do wypełnienia w oczy rzuciło Ci się pytanie o tatuaż. Wysoce prawdopodobne jest również, że pytanie o ten podpunkt osoba w rejestracji, pielęgniarka i technik zbyli machnięciem ręki. Chodzi bowiem o to, że odnotowywano przypadki poparzeń przez tatuaż lub makijaż permanentny, kiedy to w tuszu znajdowały się drobinki metali (rezonans to wielki magnes i przed jego użyciem należy zdjąć z siebie wszystko, co ma elementy metalowe). Żadne choć minimalnie szanujące się studia tatuażu czy gabinety kosmetyczne nie używają jednak takich wynalazków! Pytałam o to w wielu pracowniach rezonansu magnetycznego i tylko jeden pan powiedział, że miał do czynienia z takim przypadkiem, pojedynczym i jedynym – i chodziło o tatuaż zrobiony w więzieniu wiele dekad temu! Już ponad cztery lata temu w „The New England Journal of Medicine” opublikowano wyniki badań, które jednoznacznie ucinają ten temat. Żaden z 932 tatuaży 330 ochotników nie odczuł niczego złego (jedną osobę ciutkę pomrowiło – tyle).
Na koniec tej części zadam mocne pytanie: czy tatuaże mogą powodować raka? Badania naukowe nie odpowiadają jasno na to pytanie, natomiast istnieje teza, że pewne nowotwory złośliwe skóry (np. rak podstawnokomórkowy lub rogowiak kolczystokomórkowy) mogą nieco śmielej rozwijać się na skórze wytatuowanej (i być może dotyczy przede wszystkim tuszu w kolorze czerwonym). W tym wypadku tatuaż stanowi potencjalny czynnik ryzyka, tak jak seks wobec raka szyjki macicy, urodzenie dziecka wobec raka piersi, palenie papierosów wobec raka płuc czy jedzenie potraw z grilla wobec raka odbytnicy. Czynnik ryzyka to sprawa statystyczna, a nie pewnik. Niech każdy decyduje o swoim życiu.
O zakażeniach podczas tatuowania lub tuż po nim pisać nie będę, bo zakładam, iż doskonale wiesz, że zawsze należy wybrać profesjonalne studio, niebudzące żadnych wątpliwości w kwestii bezpieczeństwa oraz sprawdzoną, doświadczoną osobę, która ma i talent artystyczny, i wiedzę medyczną, i dobry sprzęt, a także bezwzględnie przestrzegać zasad dbania o świeżo zrobiony tatuaż – odpowiednio, delikatnie oczyszczać go delikatnym środkiem, nie moczyć, nie trzeć, nie skubać, regularnie smarować po zdjęciu second skina (jeśli był używany), nie kombinować z odpornością, basenem, opalaniem i tak dalej.
Inne tatuaże w medycynie, czyli paznokcie, pępki i wzorki w… jelitach!
Co ciekawe, brodawka sutkowa to niejedyny wzór, który można wytatuować sobie, by odzyskać utraconą część ciała. Po świecie chodzą szczęśliwi posiadacze wytatuowanych paznokci i pępków. Dobrze zrobiony tatuaż zakamufluje rozszczepioną górną wargę czy zrośnięte palce. Bliznę, która różni się kolorem od otaczającej ją skóry, można „zakolorować” tak, by była mniej widoczna. Osobom, które czują się źle z powodu zbyt rzadkich włosów, tatuuje się na głowie mnóstwo małych kropeczek, symulujących mieszki włosowe i dających efekt zagęszczenia włosów. Tatuaż może zakryć też blizny po cięciach na nadgarstkach czy przedramionach. Potrafi również odtworzyć czerwień ust na skórze w miejscu utraconej na skutek operacji wardze, zamaskować bezwłosą plamę w łysieniu plackowatym czy wyrównać koloryt skóry przy bielactwie. Czy znaczy to, że tego typu sprawy lepiej zakrywać? Oczywiście, że nie! Jeżeli jednak ktoś ma taką potrzebę, nie nam to oceniać.
Istnieją również techniki tatuowania, które są typowo medycznymi zabiegami, na przykład profesjonalne tatuowanie bez pigmentu mobilizuje i redukuje blizny, nie zostawiając ślad, tylko go niwelując. Ba, medycynie znany jest również tak zwany tatuaż endoskopowy – podczas kolonoskopii w jelitach znaczy się igłą z tuszem miejsca, które trzeba usunąć. Dzięki temu w czasie operacji łatwo je zlokalizować i tym samym zwiększyć skuteczność leczenia.
Tu warto wyróżnić również pracę osób, które zajmują się makijażem permanentnym. To trudna sztuka, znacznie wykraczająca poza zwykłe malowanie – zajmujące się tym osoby to często profesjonalistki i profesjonaliści z certyfikatami. Makijaż permanentny przypomina tatuaż, bo choć nie jest na zawsze, to również polega na wbijaniu tuszu w skórę – tylko płycej. To kapitalna opcja na odzyskanie brwi czy linii rzęs podczas chemioterapii. Widziałam takie makijaże zrobione u koleżanek i nie mogłam uwierzyć, że to nie prawdziwe brwi! Dopiero przy naprawdę bliskim przyjrzeniu się dało się dostrzec, że to linie na skórze, a nie wyrastające włoski. Tak wykonane brwi po czasie bledną, ale wtedy można zabieg powtórzyć, albo – czego życzę wszystkim osobom, mającym chemioterapię – doczekać się własnych brwi po zakończonym leczeniu.
Co ciekawe, świadczące usługi kosmetyczne lub tatuatorskie osoby często robią to pro bono, by pomóc komuś, kto ma problem ze zdrowiem lub nosi na ciele skutek wypadku. Zawsze mnie to wzrusza.
Tatuaż jako sztuka: na konwencie i piersiach Moniki
W 2019, gdy na brzuchu miałam już pierwsze serduszko, razem z Maćkiem zostaliśmy zatrudnieni przy wielkim, tatuażowym wydarzeniu. Tattoo Konwent odbył się wtedy w czterech dużych miastach Polski. Ja opracowałam scenariusz i wyreżyserowałam multimedialno-aktorski spektakl na temat historii tatuażu, w strefie galeryjnej powiesiłam swój doktorat, a na warsztatach opowiadałam o tym, jak sztuka pomogła mi przejść przez raka, Maciek grał jako DJ i pomagał trochę organizacyjnie. Konwenty tatuażu to bardzo ciekawe wydarzenia – są koncerty, pokazy i targi, ludzie się tatuują, można zobaczyć wystawę, zjeść coś dobrego, potańczyć. Choć byłam wtedy w trakcie chemioterapii, słaba i wychudzona, świetnie to wspominam. Raz przyszli nawet moi rodzice!
W jednym z miast zrobiłam wtedy dodatkowo pewnego rodzaju performens. Na wielkich arkuszach papieru, umieszczonych na specjalnym stelażu, stworzyłam strefę wyrażania się na temat tatuażu. Można było zaznaczyć, ile ma się dziar, napisać, co fajnego lub przykrego słyszało się o swoich tatuażach, wrzucić kuleczkę do pojemniczka, biorąc tym samym udział w ankiecie „czy uważasz, że tatuaż to sztuka”. Wynik był praktycznie jednomyślny: tak. Gdy wszystkie kuleczki zostały wykorzystane, widziałam, jak kolejne osoby wyjmowały kuleczkę z „nie” i przerzucały do „tak” – tak bardzo były przekonane o tym, że mamy do czynienia z twórczością, kreatywnością, artyzmem. Oczywiście Twoje zdanie może być inne!
Monika Mamzeta to polska artystka. W jej rodzinie rak był od pokoleń. Gdy zdiagnozowano u niej nowotwór złośliwy piersi i zrobiono operację, ogłosiła międzynarodowy konkurs na tatuaż, który przyozdobi jej nową pierś. Nie chodziło jednak o realistyczną brodawkę sutkową, lecz o prawdziwe, autorskie dzieło sztuki, mające trafić na zrekonstruowaną pierś, pokrytą dwiema charakterystycznymi, białymi bliznami.
Swoje koncepcje zaproponowało pięćdziesięcioro artystów i artystek. Zwyciężczyni, Maria, zmultiplikowała obie blizny Moniki tak, że każdy ze znaków został powtórzony ośmiokrotnie. Zamiast zakamuflować znak po raku, artystka pomnożyła go, zamieniając w sztukę, której korzeni można szukać w duchampowskich ready-mades sprzed stu lat – biorę coś, co nie jest sztuką i przeprowadzam działanie, które pomaga mnie i innym zinterpretować to na nowo, jako interwencję artystyczną. O powstałym w ten sposób projekcie „Idzie rak, będzie znak” Monika Mamzeta mówi, wskazując na umyślne ujawnianie niedoskonałości oraz prowokowanie do podjęcia tematu choroby nowotworowej.
Tatuaż może być sztuką. Bez dwóch zdań. A to kolejny, przepiękny dowód na to, że sztuka jest ważna i potrzebna.
Proste wyjaśnienie, „po co mi to”
Pierwszy tatuaż zrobiłam sobie w wieku dziewiętnastu lat. Nic za niego nie zapłaciłam, gdyż był on… wymianą barterową. Już pod koniec podstawówki tatuaże i kolczyki zaczęły mi się bardzo podobać. Fascynowała mnie możliwość posiadania na ciele trwałego rysunku, wielość możliwości wyrażania się w ten sposób oraz to, jak bardzo tatuaże po prostu mi się podobają, tak ogólnie. Koleżanka zaprowadziła mnie do studia w centrum Katowic. Właścicielami byli Tomek i Wojtek. Zaczęłam przychodzić tam czasem po lekcjach, przyglądając się i pomagając w drobnych czynnościach: tu skoczyłam po coś do sklepu, tam porozdawałam ulotki, odebrałam przesyłkę, posprzątałam coś, poukładałam. Tomek był znacznie starszy ode mnie, imponował mi. Dziś wiem, że wiele się od niego nauczyłam i może nawet określiłabym go jako pewnego rodzaju mentora. Tomek czytał dużo książek, słuchał dobrej muzyki i miał specyficzne, uważne, lecz zdystansowane podejście do świata. Był dla mnie przykładem tego, że można robić coś kreatywnego, spełniać się i pozostać sobą, jednocześnie prowadząc biznes. Pamiętam, jak kiedyś ochrzanił mnie, gdy narzekałam na czyjeś zachowanie. Powiedział wtedy „Agnieszka, człowiek inteligentny dogada się prawie z każdym, ucz się tego”. Za kilka lat pomocy otrzymałam tatuaż, który zrobił mi Wojtek. Jest to duży, abstrakcyjny, czerwono-czarny wzór na dolnej części pleców. Bardzo go lubię.
Potem – prawie dekadę później, bo tuż przed trzydziestką – była cała prawa ręka. Ukończyłam akurat studia fotograficzne na Łódzkiej Filmówce. Wejście w ten świat zmieniło moje życie i wyznaczyło poważne, dorosłe ścieżki. Pamiętam to uczucie: mam coś swojego, znalazłam pasję, umiem to robić. Łukasz ‘Bam’ Kaczmarek zaprosił więc na moją skórę ciemnię fotograficzną: powiększalnik, czasomierz, termometr, przysłonę, żarówkę, negatywy. Następna pod igłę poszła calutka lewa ręka. Tam, dzięki tatuującemu jako ‘Typek’ Kubie, wśród odwołujących się do artystycznego świata malarstwa, druku i grafiki komputerowej abstrakcji, zagościły zwierzęta, które odegrały ważną rolę w moim życiu: królik i szczur (ukochane zwierzątka z dzieciństwa), pszczoła (za którą kryje się historia wyjścia z fobii), zięba (moje nowe nazwisko) oraz buldog francuski (mój pierwszy i obecny pies). W 2020 na moją prawą dłoń trafił symboliczny wzór, będący samodzielną całością, ale łączący się w nowy obrazek, gdy trzymamy się z Maćkiem za ręce. Tatuował nas Roman Zarzeczny. Do tego mam cztery serduszka na brzuchu. I cztery kropki po radioterapii.
Tatuuję się, bo dzięki temu czuję się dziełem sztuki lub małą galerią. Tatuuję się, bo tych wzorów nikt nie może mi zabrać. Tatuuję się, bo choć jestem kompletna i czuję się piękna bez tatuaży, z nimi podobam się sobie bardziej. One nic nie uzupełniają, nie zakrywają, tylko dopełniają. Są dla mnie jak naszyjnik, lakier do paznokci czy ulubiona koszulka. Tatuuję się, bo podoba mi się świat tatuażu, jego historia. Tatuuję się, bo szaleję za wizerunkiem eleganckiej kobiety ze sznurem pereł i ramionami ciasno pokrytymi kolorowymi obrazkami. Tatuuję się, bo to moje. I kompletnie nie interesuje mnie, że komuś się to nie podoba. Nigdy nie miałam problemów zawodowych z powodu moich tatuaży. Nigdy nie żałowałam.
W niedalekich planach mam zajęcie się swoimi udami – na jednym pojawi się syrenka (jako że po usunięciu macicy jestem jedną z nich, a grupa syrenek jest dla mnie bardzo ważna), na drugim – lokomotywa (symbol mojego charakteru – pozyskuję paliwo i sunę do przodu, starając się być napędem dla tych, którzy tego potrzebują). Marzę też o wytatuowanym dekolcie. Najbardziej jednak marzę o świecie, w którym branża tatuatorska, szanowana i rozumiana, współpracuje z państwową i prywatną ochroną zdrowia, dając ludziom możliwości, które polepszają jakość ich życia. Jest nadzieja – brytyjski Nipple Innovation Project stworzył odpowiednie standardy pracy, katalog tatuujących brodawki sutkowe artystek oraz artystów oraz sieć powiązań światów medycyny, tatuażu i fundacji, by móc za darmo przywracać brodawki sutkowe i… poczucie normalności, którą po przeczytaniu tego tekstu – mam nadzieję – dostrzegasz już w tatuażu.
Źródła:
D. Allen, The healing power of tattoos, TEDxChicago
B. Barker, The restorative power of medical tattoos, TEDxMalvern
M. Callaghan, A. Leff, M. Creasey, S. Burns, J. Glensman, D. Bradbury, E. Williams, N. Weiskopf, Safety of Tattoos in Persons Undergoing MRI, „The New England Journal of Medicine” 5, 2019.
G. Garg, G. Thami, Micropigmentation: Tattooing for Medical Purposes, „Dermatological Surgery” 31, 2005.
J. Hammond, C. Teven, R. Bernard, H. Lucas, W. Casey, E. Siebeneck, E. Kruger, A. Rebecca, 3D Nipple–Areolar Tattoo: It’s Technique, Outcomes, and Utilization, „Aesthetic Plastic Surgery” 45, 2021.
N. Kluger, V. Koljonen, Tattoos, inks, and cancer, „Lancet Oncology” 4, 2012.
Nipple Innovation Project – nipcharity.org
Y. Sowa, T. Kodama, T. Hori, T. Numajiri, A Medical Tattooing Technique for Enhancing the Three-Dimensional Appearance of the Nipple-Areola Complex After Flap-Based Nipple Reconstruction, „Aesthetic Plastic Surgery” 45, 2021.
A. Zbroja, Przy nowotworze piersi jest tak, że wchodzisz do szpitala pełna nadziei, a wychodzisz okaleczona, „Wysokie Obcasy” 10, 2020.
Uwaga, nowe dane: 21 maja 2024 opublikowano badania naukowe, sugerujące, że osoby wytatuowane mogą mieć o 21% wyższe ryzyko zachorowania na chłoniaka – i najprawdopodobniej nie ma to związku z ilością oraz wielkością tatuaży na ciele, lecz z samym faktem posiadania jakiejkolwiek dziary. Przyczyna tego zjawiska, mimo różnych oczywistych domysłów, pozostaje niejasna. Obiecująca wydaje się jednak hipoteza łagodnego stanu zapalnego, wywoływanego przez tatuaż, temat jest jednak bardziej skomplikowany, niż może się wydawać. Wiemy na pewno, że organizm traktuje tusz jako ciało obce i uruchamia odpowiedź immunologiczną oraz że do węzłów chłonnych trafia całkiem spora ilość tuszu. Dla tych, co chcą sami zerknąć na badania, podaję źródło: Nielsen, C., Jerkeman, M., & Jöud, A., Tattoos as a risk factor for malignant lymphoma: a population-based case–control study, DOI: 10.1016/j.eclinm.2024.102649. Czekamy na kolejne badania i więcej szczegółów, choćby związanych z ryzykiem innych nowotworów złośliwych. Pamiętajmy też, że układ odpornościowy każdej osoby może reagować inaczej, a tutaj, w mojej Społeczności, opieramy się na naukowej wiedzy oraz szanowaniu wyborów innych ludzi.
__________
(i bądź ze mną na bieżąco)
Cudowny i wartościowy tekst!