O byciu sobą
Jakie piętno odcisnęło na Tobie pytanie „kim chcesz zostać, jak dorośniesz”? Czy rzeczywiście choć troszkę pchało Cię w stronę osiągania swoich marzeń? Czy raczej usilnie kazało się określać, dążyć do łatwo wytłumaczalnej spójności i systematycznie zwężać koryto rzeki życia? Dlaczego ważne życiowe wybory miałyby być robione wyłącznie na zawsze, by niby nie marnować energii i czasu świata? Czemu decyzja o kierunku studiów u wszystkich ma być aktualna pół wieku po ich ukończeniu? Po co uważać kilkanaście lat własnego życia za bezwartościowe z powodu zakończonego małżeństwa, które przez długi okres działało całkiem nieźle? Co z osławionym byciem sobą i potencjałem zmienności, hm? Czy dobrze rozumiemy pojęcie bezpieczeństwa?
Czy świat każe Ci nieustannie określać, jaka, jaki i kim jesteś? Ile razy zdarzyło Ci się czuć presję otoczenia, by być na stałym poziomie intelektualnym i emocjonalnym, nie zmieniać humoru, nastawienia i poglądów? Ile razy mniej lub bardziej delikatnie oskarżono Cię o brak autentyczności lub nawet nieszczerość, bo, zdaniem innych, odstawałaś od samej siebie? Wiesz, jak ta biedna Metallica, której zarzuca się, że każda kolejna płyta to już nie Metallica, choć przecież jest to jedyna i najprawdziwsza Metallica? Ile razy zaskakiwano Cię próbą prostego określenia Twojego charakteru? Ile razy w oko trafiło Ci hasło „bądź sobą” – sympatyczne, tchnące afirmacją siebie, ale o dziwnie nieuchwytnym znaczeniu?
Zróbmy razem ćwiczenie, pierwsze z dwóch w tym tekście. Wyobraź sobie, że spotykasz starszą sąsiadkę z psem. Jedziecie razem windą lub wpadacie na siebie pod sklepem. Odbywacie krótką rozmowę o pogodzie, jednak Ty zachowujesz się dokładnie tak, jak wtedy gdy pijesz wino z koleżankami. Mówisz tym językiem, wplatasz anegdotki. Dziwne, prawda? Teraz przenieśmy się do Twojej pracy. Przypomnij sobie ostatnią ważną sytuację zawodową, w której coś się nie udało i pomyśl, co by było, gdyby Twoje zachowanie było identyczne z tym związanym z wpadką domową – rozsypaniem cukru lub odkryciu pęknięcia na nowym krześle. Parskasz? Klniesz? Ale by się działo w pracy, co?
Złośliwi mogliby próbować Ci zarzucić, że w którejś z tych sytuacji nie jesteś sobą – że udajesz przy sąsiadce lub odgrywasz rolę w pracy. Ale to nie tak, prawda? I tu, i tu jesteś sobą, osobą autentyczną, tylko po prostu znajdujesz się w innych okolicznościach, realizujesz inne cele i korzystasz z innej części swojej osobowości, z innej odsłony, no nie? Dlatego nie lubię mówienia o rolach, maskach i udawaniu. Nie znoszę docinków o „byciu nagle wielką panią” albo „prawdzie, która wyszła na jaw”. To normalne i naturalne, że w różnych sytuacjach różnie się zachowujesz, różnie reagujesz i różnie wyglądasz.
Po raku zaczęłam sobie pozwalać na bycie sobą – pierwszy raz w życiu w sposób naprawdę szczery i prawdziwy. Co to oznacza? Zaakceptowałam swoje odsłony, części osobowości, ich eklektyczność i to, jak różna potrafię być. Przestałam uporczywie dążyć do tego, by wszystkie one zrosły się w jedną Agę, którą mogę określić króciutkim zdaniem. Dobrze mi, będąc wielotorową. Myśl, że można jednocześnie być sportowcem i śpiochem, matką i boginią seksu, lekarką i pacjentką, dietetykiem i miłośnikiem pizzy czy osobą towarzyską i introwertyczną… ukoiła moją teraźniejszość i rozwinęła samoświadomość.
W książce „Pokochaj swoje serce” Dagmara Skalska zachęca do wypisania i przeanalizowania wszystkich postaci, którymi się jest. Chciałabym zaadaptować jej pomysł. Mówię „zaadaptować”, bo Skalska podchodzi do tematu z nieco innej strony, przybiera troszkę inaczej zabarwioną perspektywę, jednak trop rozdzielenia swojej osobowości na konkretne odsłony perfekcyjnie pasuje do moich poszukiwań bycia sobą (no i jestem fanką Skalskiej). Poznaj mieszkające we mnie Agi, a później wreszcie rozpracujmy całe to bycie sobą.
Aga-Edukatorka to moja ulubiona postać. Uwielbiam nią być. Ta Aga każdej minuty ma milion pomysłów, które pragnie zrealizować całkiem sama, zupełnie niezależnie od wszystkich i wszystkiego. Jest nieugięta, zapatrzona w swoją misję. Jej celem nie jest osiąganie konkretnych profitów czy zaliczenie baz, lecz proces, stałość, wartościowe działanie. Jest bardzo skupiona, pije sporo kawy i nie lubi, gdy się jej przeszkadza. Biega od jednego komputera do drugiego, raz pisząc, innym razem rysując, nagrywając się, retuszując zdjęcie lub publikując post. Co chwilę odpisuje na wiadomości i przyjmuje kolejne zaproszenia do ciekawych inicjatyw. Kompletnie nie zależy jej na zarobku. Chętnie się uczy, waży słowa, inspiruje ludzi. Jest jak pełna energii lokomotywa, która zawsze z radością przyjmie kolejny wagonik, czyli osobę, która chce czytać jej blog, słuchać podkastów, obserwować na Instagramie, odwiedzać stronę internetową. Aga-Edukatorka jest morzem wiedzy, oceanem empatii i jeziorem uważności. To wrażliwy i perfekcjonistyczny konstrukt, naturalnie miły i natchniony, ale z pokorą podchodzący do faktu bycia omylną. Ta Aga jest dla mnie jak drogocenny klejnot. Pielęgnuję ją i daję tyle przestrzeni, ile tylko mogę. To osoba, której inne Agi zawsze ustępują. Aga-Edukatorka przynosi poczucie spełnienia i realnego zmieniania świata, ale ogromnie wyczerpuje emocjonalnie i intelektualnie. Zdarza się, że szeptem mówi o rysującej się na horyzoncie granicy wyczerpania. Czasem daję jej więc odetchnąć, jednak chyba mocno się od niej uzależniłam. To bowiem od niej zależy realizacja mojego największego marzenia – napisanie i wydanie własnej książki.
Aga-Artystka jest pewnego rodzaju zjawiskiem. Do dresowych spodni Adidasa dobiera lakierki. Wieczorową suknię przełamuje sportowym obuwiem. Eksponuje tatuaże i wyraziste kreski na powiekach. Bywa głośna i wulgarna, mówi dużo i szybko. Dobrze czuje się z kieliszkiem wina w dłoni, opowiadając o sztuce zmieniającej świat i co rusz wybuchając śmiechem. Jest pewna siebie, swojej wiedzy i kompetencji. Lubiana, czasem nawet i podziwiana, lecz, jak każde zjawisko, niektórych po prostu irytuje. Tworzy dzieła społeczne i kampanie wokół nich, wykłada na uczelniach, współorganizuje festiwale, prowadzi wywiady z artystkami i artystami, ma własną audycję radiową. Agę-Artystkę szanuję i dopieszczam, natomiast to z całą pewnością typ Filipa z konopi, wyskakujący co któryś dzień znikąd, na maksymalnie kilka godzin. Jako Aga-Artystka czuję się profesjonalna i wyedukowana, na swoim miejscu. Ta Aga rozwija się powoli, lecz stale, na wysokim poziomie. Jestem z niej dumna, czuję wobec niej wdzięczność i czasem sama nie dowierzam, ile udało jej się osiągnąć.
Aga-Przedsiębiorczyni bardzo różni się od dwóch poprzednich Ag. Nie jest tak empatyczna, miła i elastyczna. Nie określiłabym jej jako sfrustrowaną, często jednak towarzyszy jej napięcie, związane z koniecznością zarobienia na pozostałe Agi, które lubią i potrzebują dobrze żyć, a wybrały sobie niezbyt dochodowe zajęcia. Aga-Przedsiębiorczyni ściśle współpracuje z Maćkiem, słuchając jego rad, uwag i prognoz – sama gubi się w nadmiarze maili, spotkań, spraw. Wspólnie realizują kolejne zlecenia, rozmawiają z klientami, wystawiają faktury, płacą podatki i raty kredytu za mieszkanie. Aga-Przedsiębiorczyni wciąż pragnie usprawniać procesy, w których bierze udział. Jej głównym problemem jest przywiązanie się do wyniku – spowolnienie działania komputera, niedziałająca kamera na transmisji na żywo czy niekończąca się lista poprawek do ukończonego zlecenia wyprowadzają ją z równowagi. To osoba zaskakująco bezpośrednia, choć asertywności uczy się dość powoli. Aga-Przedsiębiorczyni prężnie działa i dużo potrafi, jest szybka, z łatwością znajduje rozwiązania, ale raz na kilka, kilkanaście sytuacji możesz mieć słuszne wrażenie, że chciałaby być gdzieś indziej lub po prostu jest przemęczona.
Aga-Narzeczona kocha całą sobą. Nigdy nie ma dość przytulania i rozmów z Maćkiem. Swoim przykładem zaprzecza wielu obiegowym opiniom: że trzeba od siebie odpoczywać, że kłótnie są czasem potrzebne, że nie można razem i pracować, i odpoczywać. Aga-Narzeczona jest zakochana jeszcze bardziej niż siedem i pół roku temu, przeżywa miłość z dziecięcych marzeń i dorosłych oczekiwań: od podlotkowej podjarki przystojnym brodaczem z deskorolką, aż po budowanie dojrzałej relacji. Planuje ślub, sprawia małe prezenty, nieustannie żartuje, troszczy się. Często popełnia niewielkie błędy w realizacji tej postaci, ale, ufając ukochanemu i czując się zaskakująco pewnie, po prostu stara się ich nie powtarzać. Aga-Narzeczona z jednej strony uwielbia opowiadać prześmieszne i często wzruszające historyjki zza kulis, z drugiej strony strzeże wielu aspektów wspólnej prywatności. Aga-Narzeczona rozlewa się po pozostałych Agach, zabarwiając je na delikatny, różowy kolor. To Aga najszczęśliwsza na świecie.
Aga-Koleżanka to ktoś, za kim chyba nie do końca przepadam. To postać, do której od zawsze spływały wszystkie emocjonalne problemy pozostałych Ag. Całe życie byłam lubiana, dobrze czułam się w towarzystwach, ale wszędzie byłam tak jakby na chwilę. Nie mam ekipy z podwórka czy bliskiej, bratniej duszy od podstawówki. Przyjaciółki i przyjaciół, których mam obecnie, można policzyć na palcach obu rąk – na jednej poznani kilka czy kilkanaście lat temu w Krakowie, na drugiej – syrenki. Nie jest to żadna paczka – gros tych osób widuje się nawzajem tylko na moich rzadko organizowanych urodzinach. Bardzo ich kocham, ale myślę, że oni mnie trochę mniej. Możliwe, że mają do mnie żal, bo rzadko się odzywam. Nie do końca sama się tu rozumiem – może moje oczekiwania wobec takich znajomości różnią się od tego, czego pragną inni? Wychowałam się jako odcięta od świata jedynaczka, która, zamknięta we własnym pokoju, nie odczuwała zbyt wielu braków. Nauczyłam się zaspokajać społeczne potrzeby w sposób zdystansowany. Do ludzi zbliżam się mocno i szczerze, ale po każdej krótkiej sesji otwarcia się na kogoś uciekam z powrotem do tego własnego pokoju. Jednocześnie chcę być ważna dla ludzi i pragnę, by ludzie byli ważni dla mnie. Te potrzeby w znaczących zakresach spełniają Aga-Edukatorka, Aga-Artystka i oczywiście Aga-Narzeczona, a że wszystkie one nieustannie się rozwijają, problem utrzymywania relacji koleżeńskich nasila się. Żal mi Agi-Koleżanki. Nie wiem, co mogę dla niej zrobić.
Aga-Domatorka to ta jedynaczka w dorosłym wydaniu. Sporo śpiewa, tańczy, żartuje, a nawet turla się po łóżku. Często zachowuje się jak dziecko, bez opamiętania ciesząc się z nowego pluszaka lub wkurzając, gdy coś jej się nie uda. Żyje w świecie własnych fantazji, wymyślając kolejne domowe patenty, zabawne wersje refrenów piosenek oraz urządzenia, jakimi można wydobyć pranie, które wypadło za płot. Ma na sobie dres lub luźną sukienkę i prawie nigdy się nie maluje. Zwykle można spotkać ją w ogródku, gdzie okutana kocem pisze książkę lub tekst taki jak ten, przy kuchennej wyspie, mieszającą curry czy okrywającą ściereczką ciasto drożdżowe, albo na kanapie, wtuloną w Maćka i starego buldoga, zapatrzoną w kolejny odcinek serialu. Aga-Domatorka sporo czasu spędza też w łazience, kładąc na twarz kolejne serum lub olejując styrane chemioterapią włosy. Afirmuje odpoczynek i osiędbanie, cieszy obecnością własną, Maćka i Propsa. Jej największą wadą jest niezdarność – co rusz coś tłucze, rozlewa, przewraca. To postać, którą lubię, choć jakoś tak obawiam się, by się w niej nie zasiedzieć.
Aga-Pacjentka to osoba poważna i małomówna, kompletnie nie jak wszystkie wcześniej wymienione. Zwykle pokazuje się w płaszczu, z delikatnym makijażem i pękatą teczką. Niewiele się uśmiecha, uważnie słucha, skrzętnie notuje, trawi w milczeniu. Jest cierpliwa. Odwraca głowę, gdy ma zaboleć. Informuje, że po chemioterapii żyły mają się kiepsko i ciężko będzie się wkłuć. Uczęszcza na grupę wsparcia dla osób w remisji. Na co dzień siedzi cicho. Lubi ukrywać się za plecami Agi-Edukatorki. Czasem budzi się w nocy i potwornie się boi. Kiedy inne Agi marzą o przyszłości, ona, Aga-Pacjentka, przypomina im o tym, że istnieje tylko teraźniejszość. Pracuje nad tym, by robić to w miły, kulturalny i zdrowy sposób, a nie tak jak teraz – rzucając „a jeśli do tego czasu umrzesz”, ilekroć pozostałe Agi marzą o własnej książce, ślubie czy habilitacji.
Tych postaci jest jeszcze kilka. Wymieniłam najważniejsze, lecz istnieją jeszcze Aga-Córka czy Aga-Imprezowiczka. To nie są niezależne osoby, pomiędzy którymi przełączam się jak za pomocą klawiatury. Nie dążę przecież do braku spójności i Tobie również nie polecam kroczenia w tę stronę. Jestem jednak przeciwniczką zamykania się w prostej liście cech i określeń. Warto mieć świadomość istnienia różnych odsłon siebie, poznawać je i na bieżąco analizować relacje między nimi. Wierzę, że to najlepsza droga do określenia własnych cech i wyekstrahowania z nich mocnych stron, które w sobie lubimy.
Zachęcam Cię więc do drugiego ćwiczenia. Wypisz swoje postaci. Znajdź do nich fotografie lub je narysuj. Opisz je. Zastanów się, jak bardzo lubisz daną postać, co do niej czujesz, w czym i na ile jest Ci potrzebna. Która z nich prowadzi Cię do Twoich celów, a która Ci przeszkadza? Co poradzisz której odsłonie siebie, jak chcesz ją poprowadzić? Będzie mi miło, jeśli w poście na ten temat oznaczysz moje konto – będę mogła udostępnić to u siebie.
Śmieszna byłaby sytuacja, w której na pytanie „kim chcesz zostać, jak dorośniesz” mała Aga odpowiedziałaby „edukatorką, bym mogła spełniać się i pomagać, artystką, która rozwija się naukowo i w ten sposób realizuje swój profesjonalizm i potrzeby związane z karierą, przedsiębiorczynią, by na to wszystko zarobić, a także szczęśliwą narzeczoną, oddaną koleżanką, dbającą o dobrostan domatorką, a jeśli pacjentką, to jak najbardziej wyważoną i zwróconą w stronę nadziei”. No nie, mała Aga, a właściwie Agnisia, chciała zostać nauczycielką, twórczynią teledysków lub operatorką koparki – po prostu. Wyrosła na osobę kreatywną, wrażliwą, zawziętą, niezdarną, niecierpliwą, dziecinną, pomysłową, empatyczną, niezależną, kruchą. To plus sytuacja życiowa stały się zasobami, na której nastoletnia
Agnieszka powoli zaczęła budować dorosłą siebie. Ta dorosłość ma wiele odsłon. W każdej z nich jestem jednak – niezmiennie – sobą.
__________
(i bądź ze mną na bieżąco)