Co najbardziej zaskoczyło mnie po wycięciu raka?
Operacja była w poniedziałek, który calutki przeleżałam bez ruchu. We wtorek byłam już w stanie, naciskając przycisk, delikatnie podnosić górną połowę łóżka, by moja leżąca plackiem pozycja choć trochę przypominała siedzenie, do jedzenia, odpisania komuś, spojrzenia przez okno. Przez cały dzień odwiedzali mnie bliscy, bardzo mnie wspierając. Po południu przyszła też fizjoterapeutka, która nauczyła mnie wstawać w nowy sposób. Trwało to dwadzieścia minut, ale w końcu, trzymana pod rękę, na momencik stanęłam na nogi. Wieczorem, gdy przy moim łóżku został już tylko Maciek, zaczął się horror – przeszywający ból w… barkach. Jakby za obojczykami. Cierpiałam tak, że darłam się w niebogłosy, wyginałam jak w „Egzorcyście” i miałam halucynacje. Raz wydawało mi się, że jesteśmy na zewnątrz, na jakiejś łące, a później zorientowałam się, że drzwi, na które wciąż zerkam, czekając, aż nadejdzie dodatkowa pomoc, to gładka ściana. Skąd ten ból?
Okazało się, że na skutek przybierania pozycji bardziej pionowej, gaz, który wprowadzono do mojego brzucha podczas laparoskopowej operacji, przedostał się wyżej – jak bąbelki w szklance wody. Oto powód najgorszego cierpienia w moim życiu! Bąbelki! Brzuch nie bolał mnie natomiast prawie wcale. Z cewnikiem się zakumplowałam, a gdy nikt mnie nie rozśmieszał, ani nie próbowałam wstać, dolegliwości nie przeszkadzały mi w czytaniu, rozmowie, zachowywaniu dobrego humoru. Czy to częste? Absolutnie nie! Gdy dziś opowiadam o bąbelkowym koszmarze, moje koleżanki-syrenki robią wielkie oczy: „no może czułam lekki dyskomfort przy obojczykach, ale bólem bym tego nie nazwała”, „ja to samo”, „a ja to nawet nie wiem, o czym mówicie, bo nic takiego nie miałam”. To o co chodzi? O to, że rekonwalescencja każdej osoby wygląda inaczej. Spodziewałam się, że dochodzenie do siebie będzie odhaczaniem punktów z listy, tymczasem wszystkie możliwe dolegliwości opatrzone były słowem „może”. Nie da się tego przewidzieć czy zaplanować.
Ta relatywność rekonwalescencji to tylko jedna z kilku rzeczy, które bardzo zaskoczyły mnie tuż po operacji. Druga będzie smutna, ale trzecia ją odwróci, a czwarta – uspokoi. Numerem dwa jest niemoc. Ogromna. Znałam wcześniej przecież uczucie słabości – przed 2018 bywałam chora, miałam różne spadki i wypadki. Tym razem było jednak inaczej. O wiele gorzej. Okazało się też, że cholerne mięśnie brzucha, niedostępne przez ból i jakiś dziwny, samozachowawczy odruch, są przydatne przy większości czynności, jakie się wykonuje. Nagle podniesienie głowy stało się nie lada wyzwaniem. Stopy zdawały się być oddalone o kilometry od dłoni, totalnie poza zasięgiem. Wszystko ważyło tonę. Mój brzuch, cały w opatrunkach, z wystającą, krwistą w środku rurką, wydawał się smutny, nieobecny, blokujący resztę ciała. Myśl o tym, że kiedykolwiek miałabym zrobić przysiad, podskoczyć, podnieść swojego psa czy przepłynąć basen na długość, wydawała mi się absurdalna.
Jednocześnie jednak – i to jest trzecie wielkie zaskoczenie – zmiany na lepsze postępowały nieziemsko szybko. Podniesienie głowy, które wieczorem jawiło się jako niewykonalna misja, rano było do zrobienia. Pierwsze wstanie, tamto z pomocą fizjoterapeutki, wspominam okropnie. Kilka godzin później sama wychodziłam na korytarz i podtrzymując się stojaka z kroplówką, mikroskopijnymi kroczkami zmierzałam w stronę biurka, a kochany pan pielęgniarz żartował „a kto to tu do mnie biegnie”. Ta krok po kroku odbudowująca się siła fizyczna dawała mi dużo radości i nadziei. Pamiętam, jak cieszyłam się, że umiem unieść barki czy że zjadłam całe pół obiadu.
Czwarty szok to ludzie. Odwiedzały mnie tabuny przyjaciół, znajomych. Moja szpitalna szafka pękała w szwach od domowych hummusów, nowych książek, zabawnych skarpetek, świeżych owoców. Ludzie, z którymi się trzymam, są bardzo wyluzowani, barwni i kreatywni, a do szpitala przyszli prawie sami ci najmilsi (rak pięknie weryfikuje towarzystwo!). Wizyty rodziny, koleżanek i kolegów wnosiły więc w moje szpitalne życie bardzo wiele koloru oraz uśmiechu. Potrzebowałam tego. Wiadomo, że nie wszyscy myślą w ten sposób – wiele osób woli dochodzić do siebie w samotności lub nie wyobraża sobie, by inni widzieli ich nieumyte włosy, cewnik i opatrunki – jednak mimo to zwykle namawiam do tego, by odwiedzać tych, co leżą w szpitalach. To potrafi naprawdę pomóc i przypomina, że za oknem czeka znajomy świat, którego nie wycięto razem z rakiem.
Na osobny akapit zasługuje mój Maciuś. Przychodził codziennie, zawsze na kilka godzin. Przynosił mi i czasopisma o pieskach i kotkach, i własnoręcznie zrobione spaghetti po bolońsku. Smarował mi nogi balsamem, psikał włosy suchym szamponem. Słuchał, wspierał, pomagał. Był. Gdy wtedy, we wtorek, przeżywałam bąbelkowe katusze, tkwił przy moim łóżku tak długo, aż go wyrzucono. Jak się później okazało, jego najpiękniejsze wsparcie dopiero miało nadejść, ale o tym napiszę w kolejnych odcinkach. Cudownie wspominam też odwiedziny znajomego, którego znałam słabo, ale ma on zasadę, że zawsze odwiedza tych, co są w szpitalach. Wiele radości wniosły domowe kotlety od rodziców oraz żartobliwe komentarze koleżanki na temat tego, jak piękny, bursztynowy mocz mam w swoim przyłóżkowym zbiorniczku.
Pierwszych dwóch tygodni po operacji nie wspominam dobrze. Pewnie dlatego że nigdy wcześniej tak fizycznie nie cierpiałam, a i wcześniejsze tygodnie spod znaku diagnozy onkologicznej wyssały ze mnie dużo życia. Były jednak dobre momenty, których ogrom chyba uświadomiłam sobie dopiero, pisząc ten tekst. Koleżanka z sali – wzajemne koordynowanie pierwszej po operacji kupy i nocne ustalanie, czy podoba nam się Hubert Urbański. Pan pielęgniarz, który fakt, że wymiotuję, bo za wcześnie po operacji zjadłam garść żelkowych miśków, skwitował słodkim „stwierdzam zbyt dużą zawartość żelkowych miśków w organizmie”. To, że pozwoliłam sobie na leżenie i rozmyślanie o moim nowym, lepszym życiu, nie najgorzej radząc sobie z lękiem, co wyjdzie w badaniu histopatologicznym. I ten widok: skąpana w mroku kołdra i nieosiągalne, choć własne stopy, gdy wstawałam przed wschodem, by regularnie spacerować i dzięki temu szybciej wrócić do domu.
__________
(i bądź ze mną na bieżąco)